Dawno już minęły czasy, kiedy opalenizna kojarzyła się ludziom z rolnikami i pracownikami fizycznymi, którzy wykonywali swoja pracę na zewnątrz. Nieco ponad sto lat temu kobiety spacerowały latem z parasolkami, aby chronić twarz przed promieniami słonecznymi, a wyższe sfery i arystokracja szczyciła się swoją jasną cerą. Stąd również wzięło się określenie „błękitna krew” – nobliwe rody były tak blade, że pod ich skórą widoczne były niebieskie żyły.
W drugiej połowie dwudziestego wieku opalenizna zaczęła być modna. Ciemniejsza skóra zaczęła kojarzyć się ze zdrowym trybem życia i spędzaniem czasu na słońcu, a ponadto stała się ozdobą, którą pięknie podkreślają jasne i kolorowe stroje. O ile latem o wiele łatwiej zadbać o podtrzymanie naturalnej, zdrowej opalenizny, o tyle zimą skóra stopniowo traci promienny wygląd i ciepły odcień kojarzący się ze słońcem. Jak zadbać o to, żeby również w najchłodniejsze miesiące w roku nasza skóra wyglądała na naturalnie opaloną? Eksperci odradzają coraz częściej narażanie się na promienie w solariach. Sztuczne opalanie często doprowadza do opalenizny o sztucznym, pomarańczowo-brązowym zabarwieniu oraz do licznych przebarwień na twarzy. Przede wszystkim zaś solaria mogą doprowadzić do nowotworu skóry, jeśli korzysta się z nich bez umiaru.
O wiele zdrowszym rozwiązaniem będzie regularne stosowanie naturalnego samoopalacza, który podtrzyma naturalną opaleniznę zimą. Jednak i tutaj można wpaść w pułapkę. Nieodpowiednio dobrany samoopalacz albo tani kosmetyk tego typu często kończy się tym, że barwy na skórze przypominają malarstwo abstrakcyjne, a nie efekt naturalnej opalenizny. Najmodniejszym w ostatnich latach rozwiązaniem jest opalanie natryskowe. Zabieg jest szybki i skuteczny. Barwnik zostaje rozproszony na skórze za pomocą mgiełki z aerografu, a więc nie ma możliwości, aby był rozprowadzony nierównomiernie. Efekt jest długotrwały i przywodzi na myśl wakacje w ciepłych krajach, a nie zabieg kosmetyczny.